poniedziałek, 29 grudnia 2014

prawie jakby padał śnieg.

fot. Mycha, MM & Zuz

Od niedawna naprawdę rozumiem, że w święta nic nie muszę.
Piotr C. genialnie o tym pisał:

(...) święta są przeżyciem sformalizowanym. To znaczy, na początek mamy 36 godzin przygotowywań, połączonych z szesnastoma wypadami do sklepu po zakupy.
Później ktoś wkurwiony stoi nad tą górą żarcia w kuchni gotując, smażąc, podpiekając, robiąc sos, odcedzając, przypalając sobie ręce i kurwiąc głośno na wszystkich (...).
Jeszcze później schodzą się ludzie, których nie znasz albo nie lubisz. Zazwyczaj określa się ich jako "rodzinę".
(...)
Wszyscy modlą się, żeby to się zakończyło a jeszcze się nie zaczęło.
Więc na stół wjeżdżają pierogi z kapustą i grzybami albo biała kiełbasa, pieczona szynka, dwadzieścia ciast, piętnaście przystawek, królik, sianko, baba z rodzynkami, kawa, krowa, herbata, wódka, whisky, fanta z majonezem, złe dowcipy, stare, te same powtarzane przez lata historie a później, kiedy wszyscy są już przeżarci zaczyna się obowiązkowa rozmowa kto co kupił w ostatnim czasie.
I ile za to dał oczywiście.

I nie ma w tym nic absolutnie złego.
Pod jednym małym warunkiem. Że ma się w tym ochotę brać udział. Ja nie chcę i nie muszę.
Muszę robić za wiele rzeczy w swoim życiu, aby miał się zmuszać do kolejnej.

Jakoś nie wydaje mi się, abym będąc starym pierdzielem na łożu śmierci miał wspominać moment, kiedy robiłem trzysta pierogów na Boże Narodzenie, albo oglądałem po raz 20. Kevina na Polsacie.

Nie musze tego robić. Nie robię wiec tego. Wolę się spotkać z przyjaciółmi i napić.
W końcu święta generalnie są po to, aby spotkać się z ludźmi, których się lubi.
:-)



Fajnie, że udało spotkać na dość nastrojowej Wigilii przy pizzy i winie.
I opłatku.
Mając na celu poszanowanie tradycji oczywiście :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz