Trudno mi się zabrać za pisanie. Bo to jakaś ostateczność.
A tych po prostu nie lubimy.
Życie nas przyzwyczaja do rodziny, do jej ciągłej obecności - szczególnie do rodziców. Do takiego ich funkcjonowania w trybie stand by - a nóż do czegoś by się nam przydali...
Z czasem to oni potrzebują naszej opieki.
To my ich wozimy, pomagamy, jesteśmy.
Tydzień temu minął miesiąc od śmieci mojego Taty.
Mój Tata umierał długo.
Ktoś byłby gotowy powiedzieć, że to straszne... ale zdaję sobie sprawę, że jest grono ludzi, którzy mogliby powiedzieć, że sobie na to zasłużył.
I trudno.
Mój Tata umierał długo.
Nie wiem, czy taki był plan. Nie wiem, czy to było sprawiedliwe.
Wydaje mi się jednak (zupełnie subiektywnie), że przeokrutne. Że takie zdychanie jest czymś nieludzkim.
Mój Tata umarł w dzień, kiedy chciałam go zobaczyć.
Jechałam do niego, a jednak zaplanował to inaczej.
Po tych wszystkich cierpieniach, wzlotach i upadkach, walce, nadziei, okropnych rozmowach... odszedł spokojnie, we śnie.
Jest mi smutno i źle, bo nie mogę do niego zadzwonić, ale patrzenie na to jak cierpi było jeszcze gorsze. Jestem gotowa się temu poświęcić, jednak nie uważam, że to (kogokolwiek) w jakikolwiek sposób uszlachetnia.
Pisanie o tym, opowiadanie, myślenie - jest abstrakcyjne.
Tak naprawdę przez te 30 dni nie miałam czasu na dramatyczny płacz czy wielkie podsumowanie. Bo też z biegiem czasu jestem coraz mniej filmowa.
Nie mam idealnego życia, ale nie będę roztrząsać porażek czy tragedii w dramatycznym tonie, bo to... nieprawdziwe i do niczego nie prowadzące.
Prawdziwy jest obowiązek powrotu do codzienności - praca, dom, plany i czasami nocne opowieści:
Tato, a widziałeś moją kanapę?
Tak.
Tego będę już zawsze żałować. Że go ze mną nie ma.
Bo naprawdę ważna jest tylko ta (cholerna) codzienność.
Nie zobaczy już mojego mieszkania. Nie będzie mógł być dumny z tego kim jestem, lub z drugiej strony - ganić mnie właśnie za to.
Ale... wszystko to nauczyło mnie, że jest wąskie grono osób, na które mogę liczyć. Oczywiście nikt nie należy do mojej rodziny, ale każdy tworzy wraz ze mną coś na kształt osobnego tworu rodzinno-przyjacielskiego.
Gdy dowiedziałam się o śmierci Taty powiedziałam trzem osobom. Poinformowałam je.
Reszta dowiadywała się stopniowo... bo tak wychodziło, bo trzeba było, bo nie dało się inaczej. Kilka osób się domyśliło (i to im dziękuję za dyskretne uszanowanie mojego spokoju), czekało.
Odezwiesz się, jak będziesz chciała.
Ale co było najbardziej niesamowite i wzruszające?
Wszechobecne wsparcie.
Owszem, było kilka osób, które miały jeszcze do mnie pretensje i (niestety) nie obyło się bez filmowych zagrań (weryfikacja - słowo klucz), jednak uderzyło mnie, jak bardzo niektórzy byli gotowi stać za mną i w pełni akceptowali moje (może irracjonalne) decyzje.
Za wszelkie wsparcie dziękuję - to były dni, których nie zapomnę.
Stety/niestety - całkiem pozytywnie o nich myślę.
Wiem, że niewiele osób mnie w całej tej sytuacji rozumie, bo...
Zmarł mój Tata.
Mój ukochany Tata, któremu wiele lat temu zrobiłam więcej krzywdy niż ktokolwiek inny. Ale nie robiłam tego specjalnie i świadomie. Myślę, że w ogólnym rozrachunku miał mnie za co kochać.
Tata, który nauczył mnie tej bezkresnej naiwności, poranił psychikę i jednocześnie pokazał, co to szacunek i miłość.
I wiem, że mimo braku morza łez, krzyków czy teatru... mój Tata wie, jak bardzo go kocham.
I że nic tego nie zmieni.
W końcu nadal mam Tatę.
Już na zawsze.
A ja będę, jaka byłam - idąca do przodu i ubierająca się we wszystkie kolory tęczy, bo tamtej części mojej duszy i tak już nic nie pokoloruje.
Mam tylko nadzieję, że moje życie będzie trochę mniej barwne niż jego i że mi w tym pomoże :-)
Wiem, że nie żałował.
Umarł otoczony miłością i wtedy, gdy sam bardzo kochał.
Choć ranił, to kochał.
We had a good life together... just remember, all the times we had.
You'll know I'll always love you - You'll know I'll always care:
And no matter how far I may go, in my thoughts - You'll always be there!
It's hard to say "good-bye", my Love.
Córki podobno bardziej doceniają ojców.
Mój był fantastyczny.
Niech się dzieje wola Nieba.
Z nią się zawsze zgadzać trzeba.
Amen.
A tych po prostu nie lubimy.
Życie nas przyzwyczaja do rodziny, do jej ciągłej obecności - szczególnie do rodziców. Do takiego ich funkcjonowania w trybie stand by - a nóż do czegoś by się nam przydali...
Z czasem to oni potrzebują naszej opieki.
To my ich wozimy, pomagamy, jesteśmy.
Tydzień temu minął miesiąc od śmieci mojego Taty.
Mój Tata umierał długo.
Ktoś byłby gotowy powiedzieć, że to straszne... ale zdaję sobie sprawę, że jest grono ludzi, którzy mogliby powiedzieć, że sobie na to zasłużył.
I trudno.
Mój Tata umierał długo.
Nie wiem, czy taki był plan. Nie wiem, czy to było sprawiedliwe.
Wydaje mi się jednak (zupełnie subiektywnie), że przeokrutne. Że takie zdychanie jest czymś nieludzkim.
Mój Tata umarł w dzień, kiedy chciałam go zobaczyć.
Jechałam do niego, a jednak zaplanował to inaczej.
Po tych wszystkich cierpieniach, wzlotach i upadkach, walce, nadziei, okropnych rozmowach... odszedł spokojnie, we śnie.
Jest mi smutno i źle, bo nie mogę do niego zadzwonić, ale patrzenie na to jak cierpi było jeszcze gorsze. Jestem gotowa się temu poświęcić, jednak nie uważam, że to (kogokolwiek) w jakikolwiek sposób uszlachetnia.
Pisanie o tym, opowiadanie, myślenie - jest abstrakcyjne.
Tak naprawdę przez te 30 dni nie miałam czasu na dramatyczny płacz czy wielkie podsumowanie. Bo też z biegiem czasu jestem coraz mniej filmowa.
Nie mam idealnego życia, ale nie będę roztrząsać porażek czy tragedii w dramatycznym tonie, bo to... nieprawdziwe i do niczego nie prowadzące.
Prawdziwy jest obowiązek powrotu do codzienności - praca, dom, plany i czasami nocne opowieści:
Tato, a widziałeś moją kanapę?
Tak.
Tego będę już zawsze żałować. Że go ze mną nie ma.
Bo naprawdę ważna jest tylko ta (cholerna) codzienność.
Nie zobaczy już mojego mieszkania. Nie będzie mógł być dumny z tego kim jestem, lub z drugiej strony - ganić mnie właśnie za to.
Ale... wszystko to nauczyło mnie, że jest wąskie grono osób, na które mogę liczyć. Oczywiście nikt nie należy do mojej rodziny, ale każdy tworzy wraz ze mną coś na kształt osobnego tworu rodzinno-przyjacielskiego.
Gdy dowiedziałam się o śmierci Taty powiedziałam trzem osobom. Poinformowałam je.
Reszta dowiadywała się stopniowo... bo tak wychodziło, bo trzeba było, bo nie dało się inaczej. Kilka osób się domyśliło (i to im dziękuję za dyskretne uszanowanie mojego spokoju), czekało.
Odezwiesz się, jak będziesz chciała.
Ale co było najbardziej niesamowite i wzruszające?
Wszechobecne wsparcie.
Owszem, było kilka osób, które miały jeszcze do mnie pretensje i (niestety) nie obyło się bez filmowych zagrań (weryfikacja - słowo klucz), jednak uderzyło mnie, jak bardzo niektórzy byli gotowi stać za mną i w pełni akceptowali moje (może irracjonalne) decyzje.
Za wszelkie wsparcie dziękuję - to były dni, których nie zapomnę.
Stety/niestety - całkiem pozytywnie o nich myślę.
Wiem, że niewiele osób mnie w całej tej sytuacji rozumie, bo...
Zmarł mój Tata.
Mój ukochany Tata, któremu wiele lat temu zrobiłam więcej krzywdy niż ktokolwiek inny. Ale nie robiłam tego specjalnie i świadomie. Myślę, że w ogólnym rozrachunku miał mnie za co kochać.
Tata, który nauczył mnie tej bezkresnej naiwności, poranił psychikę i jednocześnie pokazał, co to szacunek i miłość.
I wiem, że mimo braku morza łez, krzyków czy teatru... mój Tata wie, jak bardzo go kocham.
I że nic tego nie zmieni.
W końcu nadal mam Tatę.
Już na zawsze.
A ja będę, jaka byłam - idąca do przodu i ubierająca się we wszystkie kolory tęczy, bo tamtej części mojej duszy i tak już nic nie pokoloruje.
Mam tylko nadzieję, że moje życie będzie trochę mniej barwne niż jego i że mi w tym pomoże :-)
Wiem, że nie żałował.
Umarł otoczony miłością i wtedy, gdy sam bardzo kochał.
Choć ranił, to kochał.
We had a good life together... just remember, all the times we had.
You'll know I'll always love you - You'll know I'll always care:
And no matter how far I may go, in my thoughts - You'll always be there!
It's hard to say "good-bye", my Love.
Córki podobno bardziej doceniają ojców.
Mój był fantastyczny.
Niech się dzieje wola Nieba.
Z nią się zawsze zgadzać trzeba.
Amen.
Proszę, nie licytujcie się ze mną.
Bo każda tragedia, to zupełnie inna historia.
Bo każda tragedia, to zupełnie inna historia.
Pogodziłam ze śmiercią mojego Taty, tak jest łatwiej.
Tak było dla niego lepiej - prowadziłam z nim o tym długie, okropne rozmowy, które prały mi mózg.
Ale nawet setki, tysiące cudownych wspomnień, których mi nikt już nie zabierze nie zmienią faktu, że jest mi po prostu trochę smutniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz