Nie polubiliśmy się z Amsterdamem.
Jest brudny, mały, tłumny, a utrzymujący się wszędzie zapach palonej trawki do mnie nie przemawia. Nie podoba mi się dzielnica rozpusty i samo centrum, nie zrobił na mnie wrażenia napis, który chciałam zobaczyć, a pływanie kanałami dłużej niż 20 minut jest (po prostu) NUDNE.
I tak, jestem średnim fanem stania w ogromnych kolejkach do muzeów.
Oczywiście część turystyczna jest względnie czysta, dobrze zorganizowana i mało co stanowi tam problem - pomijając fakt, że dla anglojęzycznego turysty Holandia pozostanie dzikim krajem.
Inna sprawa, że zwiedzanie miasta z perspektywy za dużego roweru z czymś wielkim i ciężkim nad przednim kołem... jestem na nie.
Boli mnie kręgosłup (od prowadzenia tego olbrzyma) i cztery litery (od usilnych prób sięgania do jego pedałów), ale jakimś cudem nadal oddycham.
Przepraszam zawiedzionych :-)
Preferuję Berlin, o którym pisałam
tu i
tu.
Może też nie jest to miasto idealne (trudno takie znaleźć, kiedy się po prostu miast nie lubi), ale jako, że nic się nie zmieniło - nadal żyję i zwiedzam bez jakiegokolwiek planu, to (teoretycznie) czy wrażenia nie powinny być choć odrobine podobne?
Zdecydowanie wybieram Niemcy :-)
Inna sprawa, że w Holandii miałam mieć przewodnika, co to wszędzie był i wszystko widział, a koniec końców szału nie zrobił, więc mapa i doświadczenia z wędrówek po lasach musiały wystarczyć, by jakoś przetrwać :-)
Szczęściem... nawet w Amsterdamie udało się znaleźć kilka wartych zobaczenia miejsc. Zamiłowanie do łażenia mniej uczęszczanymi szlakami, jedzenia w małych knajpach i szukania czegoś typowo tubylczego w zakamarkach ma swoje plusy.
Byłam, zobaczyłam i wierzę, że jest przede mną w Europie (chociażby) jeszcze mnóstwo miejsc i miast, którym warto poświęcić więcej uwagi.
Szczęśliwa ślę Wam pozdrowienia już z deszczowego i germańskiego HaS! :-)