piątek, 27 listopada 2015

piotr c.c.c.c.c.

Jednym z większych przełomów dla mnie było chwila, kiedy sobie uzmysłowiłem, że nie mogę być dobry we wszystkim. Że coś musze odpuścić. Że muszę wybrać coś na czym powinienem się skoncentrować. Coś co potrafię robić lepiej niż inne rzeczy. To oczywiście było bolesne i długo w swojej głowie musiałem się z tym godzić.
Można mieć fajne życie bez wielkiego hajsu, bez sławy, nie pokazując dupy na Pudelku, ani nawet nie występując w telewizji. I nie żebym miał cokolwiek przeciwko pokazywaniu gołej dupy. Akurat w tej dziedzinie jestem absolutnie za.
Im jestem starszy, tym bardziej jestem przekonany, że liczą się proste rzeczy. Nie kasa, tylko miłość (która, owszem, czasami jest jak depilacja okolic bikini, ale bez niej będziesz pluć na wszystko dookoła). Że każdy ranek to nowy początek. Że można porozmawiać bez ściem, tarcz i szóstych znaczeń i mówić dokładnie to, co myślimy. Że stary mesio, może dać tyle samo radochy co Ferrari.
Że można siedzieć pod drzewem, pić tanie wino, jeść kurczaka palcami i być bardziej szczęśliwym i pełnym, niż wpierdalając śledzia zawiniętego w pączek, w ekskluzywnej skandynawskiej restauracji, gdzie na stolik czeka się trzy miesiące.

Co nie oznacza, ze mam coś przeciwko skandynawskim restauracjom. 



Za bardzo mnie wszystko drażni żebym mogła napisać coś od siebie.
Musiałabym się uzewnętrzniać na temat polityki i religii... tylko po co?
Shame on me.
:-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz