Z zasady tak długi pobyt za domem dla mnie ma sporo minusów, bo jestem nawiedzonym domatorem i nudziarzem, więc lubię wszystko do czego jestem przyzwyczajona. Ale trudno, zgodziłam się i nawet szybko minęło - choć myślę, że przez ostatnie dwa dni byłam nie do zniesienia z ciągłym powtarzaniem, że chcę JUŻ do domu.
Wiedziała Wiedźma co brała.
Ale co się działo w moim mieszkaniu w tym czasie?
Diabli wiedzą... cokolwiek to było kwiaty nie przetrwały.
Surfinie padły z nadmiaru wody, lawenda i suchołuska (z której miałam robić bukiety) uschły, a bazylia nie wygląda zbyt okazale... wcale nie wygląda, powiedzmy sobie szczerze.
Trudno, Robert nie jest najlepszym hodowcom.
Dobrze, że kot przetrwał.
Bluszcz też, ale jemu niewiele zaszkodzi :-)
Mieszkanie z plamami, ale nie spłonęło.
Szukajmy pozytywów.
Miałam się tymi zdjęciami pochwalić na koniec wakacji, jak wszystko się pięknie rozrośnie... ale już się nie uda. Przedstawiam zatem początki, gdy w maju bawiłam się w ogrodniczkę, i to, co jeszcze w całkiem niezłym stanie uchwyciłam przed wyjazdem :-)
Nie trzeba mi kupować sukulentów.
Naprawdę daje radę i z czymś bardziej wymagającym!
Starałem się jak mogłem.
OdpowiedzUsuńTylko te kwiaty nie domagają się picia tak jak kOt jedzenia ;-)
Kot po 4rech latach się wziął i wytresował!
Usuń