Kolejne wakacje w Miłomłynie.
(nie żebym przepadała)
Tym razem, gdy Wiedźma czytała i nie wymagała mojego udziału w swej egzystencji, pracowałam nad kondycją. Ciężko.
Polubiłam biegać, próbowałam (bez sukcesów) zrozumieć Endomondo i zabrakło mi trenera do tenisa i squasha. Co przy tylu sportach można liczyć na plus :-)
...to jakaś ściema, że się człowiek lepiej czuje!
OK, fakt, że mogę zrobić szpagat jest pozytywny, jednak jak WSZYSTKO boli, to i przyjemność wątpliwa. Niemniej, po powrocie do domu zaliczyłam wycieczkę rowerową (żeby nie wychodzić z wprawy) i... kupiłam buty do biegania.
Plan od jutra chwilowo umarł, gdyż klimatyzacja w samochodzie i 35'C w StolYcY zabiło moje gardło.
Trudno.
Jeszcze będzie lepiej, a moja wybiegana, wyrowerowana, wyfitnesowana, wynordikowana i wypływana kondycja pewnie nie WYparuje aż tak szybko, żebym nie miała możliwości biegania dalej :-)
Muszę przyznać, że było sporo fajniej, bo znamy miejsce i ludzi, ale nadal mają problem z porządnym sprzątaniem pokoi. I tym razem po pełnych dwóch tygodniach patrzeć nie mogę na frytki i talarki :-)
Mam tyle wad, że mogłabym sprzedawać je na Allegro.
I know, I know, I know.
PS. Jednak jestem leśnym ludkiem.
Uwielbiam lasy, rzeki i jeziora.
Nie lubię kleszczy, ale nie jestem stworzona do życia w mieście.
Kiedyś się będzie trzeba do głuszy wyprowadzić.
Oj tak, tego lata zakochuję się codziennie od nowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz